O wszystkim i o niczym. A tak konkretnie to o przyszłości i moim życiu na emigracji. Bo powoli zaczyna mi przechodzić fascynacja Wyspami. Po roku mogę stwierdzić, że nie tak wyobrażałam sobie życie tutaj. Miało być idealnie, a jest zaledwie zadowalająco. Bo mam pracę. I tyle. Równie dobrze mogłabym pracować gdzie indziej, bo to co robię teraz nie interesuje mnie na dłuższą metę. Ale robić coś trzeba.
Po ostatniej wizycie brata zaczęłam intensywnie myśleć nad tym, co mam. Czy w Polsce byłoby lepiej i czy czekać aż tu też coś się zmieni. Ale jeśli to ja się nie ruszę i nie zmienię czegoś w moim życiu, to nic się samo nie zrobi. Praca się sama nie zmieni. Mieszkanie też (a to dobija mnie chyba najbardziej, bo chciałabym żebyśmy mieszkali sami sobie, a nie z dwiema pannami/singielkami). Ale póki co tkwię w tym, co jest. I rozważam plusy. Oraz minusy. Życia tu i tam.
Tak prozaicznie zupełnie: brakuje mi polskiego chleba. Nie chleba z polskiego sklepu, ale wypiekanego ze szkockiej mąki. Prawdziwego wiejskiego chleba z lokalnej piekarni w moim rodzinnym mieście.
I jeszcze hobby. Frywolitkowanie wydaje się łatwiejsze w Polsce, bo mam pod ręką nieocenioną Kasię i dostęp do materiałów. Tutaj za to zabawa w postcrossing jest dużo tańsza niż w kraju.
W ogóle w Polsce jest inaczej. I mnie tej inności teraz bardzo potrzeba.
Co na to Mąż? Zostajemy tu i już. W każdym razie decyzja będzie wspólna.
Na razie jest jak jest.