środa, 27 sierpnia 2008

Mysz

Była, była i sobie poszła. To znaczy nie poszła, tylko zginęła tragicznie dziś w nocy.

Myślałam, że mam zwidy... Czasem, w czasie posiadówy przy komputerze, oko niechcący uciekało mi w bok... i wtedy ją widziałam, jak przemyka chyłkiem między kanapą a szafą z junkersem.
Kiedy mąż również ją zobaczył, odetchnęłam... czyli nie tylko ja mam zwidy...

W niedzielę bladym świtem mysz ujawniła się w całej okazałości. Przewędrowała całe mieszkanie, by nawiedzić mnie w sypialni. Nie piszczała. Stała na tylnych łapkach i patrzyła na mnie. To był moment. Potem rozległ się pisk. Mój. Ona uciekła, a ja spanikowana przez 4 godziny nie wyszłam z łóżka...
Po stosownych naradach, debatach i przemyśleniach zrodził się nam jeden wniosek-trzeba pozbyć się niechcianego lokatora (wszak mieszkanie wynajmowaliśmy umeblowane, ale o zwierzątku mowy nie było). Mąż kupił dwie łapki. Wczoraj rano je rozstawiliśmy, a dziś nad ranem znalazłam martwą mysz.

Czuję się dziwnie. Czy to coś złego-pozbyć się szkodnika ze swojego terytorium???

2 komentarze: