Dziś minęły dwa lata, odkąd ostatnio poszłam do pracy (nie licząc dwutygodniowego epizodu w firmie telekomunikacyjnej, która naciągała i oszukiwała ludzi, nazwy nie pomnę).
Potem były studia, V rok, ślub, magisterka i ciągłe siedzenie w domu.
W ciągu ostatniego tygodnia wszystko się zmieniło. Z kury domowej przeistoczyłam się w kobietę pracującą:)
Praca właściwie taka sobie. Housekeeping w hotelu, czyli sprzątanie pokoi i łazienek.
Pracować będę tutaj:
Praca do lekkich nie należy, bo trzeba się nabiegać, naschylać, napocić, ale jestem pełna zapału, optymizmu i cieszę się, że coś robię. Że mam po co rano wstać, że gdzieś idę, że jestem między ludźmi, choć angielskiego nie podszkolę, bo pracuję z samymi Polakami;)
Wczoraj czułam się jakby ktoś mnie skopał. Bolało mnie wszystko-kręgosłup i plecy, nogi, ręce... Ale wychodząc z pracy pomyślałam,
że dawno nie byłam tak zmęczona i... zadowolona. Pierwszy raz od dawna uśmiechnęłam się do siebie:)
Potrzebowałam pracy. Nie tylko dla pieniędzy, bo zarobię najniższą krajową. Potrzebowałam jej dla siebie, żeby odzyskać wewnętrzną równowagę i poczucie własnej wartości. Ostatnie tygodnie nie były najlepsze. Nerwówka w związku z przeprowadzką (mieszkanie już wygląda dobrze, powoli się tam urządzamy i coraz bardziej mi się tam podoba-zdjęcia next time), spięcia z mężem... chyba nie byłam najlepszą towarzyszką...
Jutro trzeci dzień w pracy. Koniec treningu-jutro sprzątam sama. Będzie dobrze. Musi być. Powoli zaczynam w to wierzyć.
poniedziałek, 24 listopada 2008
sobota, 22 listopada 2008
środa, 12 listopada 2008
I hate changes
Tak, nie lubię zmian. Tych na gorsze. Tych na lepsze też. Żadnych. Lubię stabilizację i poczucie, że wszystko mam pod kontrolą.
A obecnie nie mam. Od piątku jesteśmy w trakcie przeprowadzki do nowego, dużego mieszkania. Powinnam się cieszyć, ale jakoś nie mogę. Samo przewożenie rzeczy strasznie mnie rozstroiło...
To zadziwiające, ile rzeczy człowiek jest w stanie zgromadzić
w zaledwie 6 miesięcy... a przecież pół roku temu przyjechałam tu
z jedną walizką...
Poza tym czuję się beznadziejnie. Psychicznie i emocjonalnie. Nie panuję nad sobą. Narzekam, narzekam i narzekam. Na wszystko.
A powodów widocznych nie mam, bo niby wszystko układa się dobrze. Niby. Bo nie mam pracy i nie mogę jej znaleźć. Miałam jednego pewniaka, ale niestety nie udało się. To mnie podkopało zupełnie...
A tej zmiany akurat chciałam. Chciałam mieć po co wstawać codziennie rano... Nawet jeśli mogłaby to być praca nieco ponad moje siły. Nie chodzi tylko o kasę, chociaż właściwie też... chodzi o to,
że muszę w końcu coś ze sobą zrobić... A mój irracjonalny
i paraliżujący mnie strach przed ludźmi naprawdę mi tego nie ułatwia...
Do dupy się czuję. Nie lubię siebie. Nie schudłam tak, jak to sobie założyłam. Zdrowie mi się sypie, a ja dalej nic z tym nie robię...
I do tego Święta prawdopodobnie spędzimy na obczyźnie...:(
A obecnie nie mam. Od piątku jesteśmy w trakcie przeprowadzki do nowego, dużego mieszkania. Powinnam się cieszyć, ale jakoś nie mogę. Samo przewożenie rzeczy strasznie mnie rozstroiło...
To zadziwiające, ile rzeczy człowiek jest w stanie zgromadzić
w zaledwie 6 miesięcy... a przecież pół roku temu przyjechałam tu
z jedną walizką...
Poza tym czuję się beznadziejnie. Psychicznie i emocjonalnie. Nie panuję nad sobą. Narzekam, narzekam i narzekam. Na wszystko.
A powodów widocznych nie mam, bo niby wszystko układa się dobrze. Niby. Bo nie mam pracy i nie mogę jej znaleźć. Miałam jednego pewniaka, ale niestety nie udało się. To mnie podkopało zupełnie...
A tej zmiany akurat chciałam. Chciałam mieć po co wstawać codziennie rano... Nawet jeśli mogłaby to być praca nieco ponad moje siły. Nie chodzi tylko o kasę, chociaż właściwie też... chodzi o to,
że muszę w końcu coś ze sobą zrobić... A mój irracjonalny
i paraliżujący mnie strach przed ludźmi naprawdę mi tego nie ułatwia...
Do dupy się czuję. Nie lubię siebie. Nie schudłam tak, jak to sobie założyłam. Zdrowie mi się sypie, a ja dalej nic z tym nie robię...
I do tego Święta prawdopodobnie spędzimy na obczyźnie...:(
niedziela, 2 listopada 2008
JA w sieci
Na pytanie o moje miejsce w sieci chyba już znalazłam odpowiedź. Właściwie to nawet nie jedno miejsce... Tak, jest ich kilka:
- forum kryminalne dla miłośników twórczości Agathy Christie; budująca jest myśl, że nawet młodsi ode mnie lubią czytać książki (nie tylko kryminały);
- babskie forum, gdzie poznałam kilka życzliwych duszyczek, a gdzie nadal boję się czasem wypowiedzieć, bo moje poglądy i zdanie na pewne tematy są w dzisiejszych czasach bardzo kontrowersyjne;
- forum hobbystyczne, odkryte wczoraj, jeszcze niezbadane, ale na pewno MOJE:);
- blog: jeden stary, jeden aktualny, jeden zdjęciowy i jeden nowy.
Hmmm... chyba jest mnie pełno w sieci. Udzielam się to tu, to tam, mimo wszystko ciągle jednak bojąc się odrzucenia, niezrozumienia, wrogości...
Nigdy nie byłam popularna, a teraz trochę mi tego brakuje... Chciałabym, żeby moje blogi były odwiedzane, komentowane, by coś się na nich działo... A może jestem zbyt nudna???
- forum kryminalne dla miłośników twórczości Agathy Christie; budująca jest myśl, że nawet młodsi ode mnie lubią czytać książki (nie tylko kryminały);
- babskie forum, gdzie poznałam kilka życzliwych duszyczek, a gdzie nadal boję się czasem wypowiedzieć, bo moje poglądy i zdanie na pewne tematy są w dzisiejszych czasach bardzo kontrowersyjne;
- forum hobbystyczne, odkryte wczoraj, jeszcze niezbadane, ale na pewno MOJE:);
- blog: jeden stary, jeden aktualny, jeden zdjęciowy i jeden nowy.
Hmmm... chyba jest mnie pełno w sieci. Udzielam się to tu, to tam, mimo wszystko ciągle jednak bojąc się odrzucenia, niezrozumienia, wrogości...
Nigdy nie byłam popularna, a teraz trochę mi tego brakuje... Chciałabym, żeby moje blogi były odwiedzane, komentowane, by coś się na nich działo... A może jestem zbyt nudna???
Subskrybuj:
Posty (Atom)